9 listopada 2016

Głód.

Nic mnie tak bardzo nie irytowało przez ostatnie miesiące, jak brak efektów. Spędzałam godziny przy biurku, całe popołudnia (często do nocy) i nic, nic, no ... nic. Albo prucie. Tak właśnie było. Zamówienia stanęły w miejscu, kolejne projekty, wizje i szkice walały się pod biurkiem. Przyszedł kryzys mocy - czas na odpoczynek, reset.

Twórczą niemoc wykorzystałam na sprzątanie, segregowanie i organizowanie od nowa całego warsztatu. Nowe pudełka, kartony, słoiczki
i otoczenie miały sprawić, że zatęsknię za tym, co tak bardzo kocham. W październiku bardzo brakowało mi już tej jesiennej rutyny - herbaty, słuchawek i zajętych koralikami dłoni.  Coś ruszyło. Głód dał o sobie znać.

Właśnie wstałam po ciężkim, długim i owocnym wtorku. Na zwolnieniu, z gorączką i ogromem wolnego czasu w końcu odpaliłam. Zaczęte w międzyczasie robótki - dokończyłam. Spisałam wszystkie zaległości, posegregowałam rzucone w kąt (!) koralikowe zakupy, wzięłam się za kilka nowych spraw. W ruch poszły farby, filc, drewno, wiklina papierowa, pistolet z klejem, koronki, tiul, koraliki i jeszcze więcej koralików.
A godzina, od której dziś przy biurku siedzę, to żywy dowód na to, że zdrowym zwolnienia nie dają. 

Widocznie, gdy przychodzi ten kryzys, złowieszcza niemoc i dół, jak rów mariański, warto odpuścić i dać czas sobie samej. Wczoraj zrobiłam więcej, niż przez te minione tygodnie. 
Chwilo trwaj. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz