11 listopada 2017

Na początek - krosno.

W minionym tygodniu wieczorami przeglądałam ostatnie daty i posty na blogu, potem porównywałam z ilością robótek
i zdjęć, jakie mam na dysku. Warto wspomnieć, że zostało mi niewiele prac, sporo sprułam lub rozebrałam na części. Mimo to, och, jakież zaległości! Biorę się więc za nadrabianie. Cała kolejka dzieł czeka, by wyjąć je z pudełek, nieco odkurzyć i pokazać światu. W międzyczasie na stronie na fejsbuku czy instagramie pojawiały się zajawki tego, co się aktualnie na biurku robi, więc część niespodzianką zapewne nie będzie.  Ruszamy.



Krosno. 

Cała magia w jego prostocie, schemacie, powtarzalności. To naprawdę hipnotyzuje. Długi czas nie umiałam się do niego przekonać, może dlatego, że większość prac i wzorów, jakie widziałam, kompletnie do mnie nie przemawia. Często miałam wrażenie, że robi się dla robienia, żeby sztuki się zgadzały. Jak widać przy wszystkim muszę wybrzydzać. 

Udało mi się znaleźć wzory subtelne, delikatne, odbiegające od mojego myślenia o krośnie. Metodą wielu prób i wieeelu, wielu błędów, w poprzedni weekend udziergałam dwie bransoletki. Wzór jednakowy, wpadł mi w oko i nie miałam ochoty szukać czegokolwiek innego. Powinny nazywać się sobota i niedziela ;) Z rana nawlekałam nici, a z biegiem dnia dorabiałam kolejne rzędy. Można słuchać przy tym muzyki, oglądać filmy czy seriale i nawet nie zgubić wątku... 

Kilka tygodni temu zrobiłam obszerne zamówienia, powoli zaczynam wykorzystywać zakupione materiały. Mimo, że zdrowie tak bardzo nie dopisuje i podrzuca kolejne kłody pod nogi, śmigam dalej, sięgam po więcej i nowe techniki. Zanim zdradzę jakąkolwiek tajemnicę, spójrzcie, co powstało na krośnie tydzień temu.
W wersji perłowej z czerwienią i szarej z odcieniem morskim.



A żeby dochować tradycji, muzyczne tło tych prac:

Ściskam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz