17 sierpnia 2018

...czyli jak haft koralikowy poszedł w odstawkę.

Jako człowiek wiecznie niezdecydowany, w rękodziele mam kilka wiodących ścieżek. Przysparza to wielu dylematów, ale ma też swoje plusy - nigdy nie można się nudzić mając tyyyyle możliwych opcji zajęcia dłoni. To istny zawrót głowy, coraz więcej kartonów, mniej miejsca w pokoju i szczuplejszy portfel ;) 

Był taki długi, piękny okres w tej radosnej twórczości, kiedy wydawało mi się, że już nic wspanialszego jak haft koralikowy, to mi się nie trafi. Godzinami przeglądałam prace na pintereście, głównie arcyzdolnych Rosjanek, zbierałam szufelką szczękę z podłogi. Był etap krosna, jak hipnoza. Był ścieg peyote i brick stitch i ogrom prób, nauka na błędach, prucie i zaczynanie od początku... Przyszedł sutasz. I zawładnął moją wyobraźnią. 

Od zawsze podkreślałam, jak odprężające i relaksujące jest rękodzieło. Rączki pracują, obok jakiś film, czasami serial, wielki kubek herbaty i można niechcący przyrosnąć do fotela. A jak jeszcze najdzie taka niesamowita wena, ta chęć stworzenia czegoś i najlepiej zrobienia kilku rzeczy na raz... To świat przestaje istnieć.

Oto efekty pracy w transie. Siadłam, uszyłam, założyłam na uszy i aaaach.
W roli głównej łezki ceramiki i druzy agatu, koraliki fire polish oraz sznurki sutasz. Wykończone i obszyte skórką, bigle łezki posrebrzane - dobrze trzymają fason.

Warto wspomnieć, że przy szyciu tej pary korzystałam z tutorialu Githagoart, w którym krok po kroku wyjaśnia, jak szyć, jak łączyć sznurki i przede wszystkim jak wykończyć takie cuda. Bardzo pomocne i jeśli ktoś ma ochotę spróbować sutaszu, polecam Jej tutoriale!





To jedne z moich pierwszych sutaszowych prac, więc wszelką konstruktywną krytykę biorę na klatę. Przydałaby się nawet, co by ewentualnych błędów latami później nie powielać...


I co ważne, w końcu robię biżu dla siebie.
To naprawdę coś nowego.
I zaczyna przysparzać kolejnych trosk - miejsce na biżu się kończy :D

... a dzisiaj zaczynam kolejny, szalony weekend przy biurku.

13 sierpnia 2018

Trwa 5 minut kolczyków z chwostami.

Od kiedy strony poświęcone koralikowym pasjom rozpoczęły akcje poniedziałkowego chwalenia się weekendowymi wytworami, to jakoś łatwiej te poniedziałki znieść. W ogóle, każdy dzień, kiedy koraliki przemykają się przez palce, jest dobry. 

Są nawet takie dni, kiedy siadam z wielkim natchnieniem, szkicami w dłoni i ochotą stworzenia czegoś wyjątkowego, ale nie potrafię zdecydować, za co się złapać... To posprzątam sobie w pudełkach, kartonach i też jestem zadowolona. Podejmowanie decyzji to rzecz, z którą mam spory problem. Niech zobaczę kaboszony, sznurki czy krosno w jednym miejscu - nie potrafię wybrać, co najpierw. Wszystkiego po trochu się nie da, więc zostają porządki, pinterest i szperanie po zakamarkach. 

Chyba... Chyba, że przyjdzie zamówienie. Często - z wielu powodów, które pewnie większość z tworzących może kojarzyć - zarzekam się, że to już ostatni raz, nigdy więcej tworzenia "na wczoraj", albo z materiałów czy wzorów, do których sama nie jestem przekonana... Z drugiej strony często jest mi szkoda zamówionych materiałów,  więc te prace prędzej czy później powstają. 

Zadanie było proste. Konkretne kolory, konkretne materiały. Poszło szybko, sprawnie, jestem zadowolona z efektów.
W końcu gdzie się człowiek nie obejrzy, to chwosty w tym roku podobno są hitem. Widocznie nadszedł ich moment, szkoda tylko, że tak wiele czasu kurzyły się w pudełkach ;) 







W międzyczasie powstały także dwie pary sutaszowych kolczyków, które wyjątkowo są moją własnością - pochwalę się nimi już wkrótce. Na ostatniej prostej także mój pierwszy lariat, przy którym dzierganie z każdym centymetrem idzie coraz sprawniej. Cały czas rozmyślam jeszcze nad wykończeniem, jest kilka opcji do rozważenia. 

Dni ostatnio chłodne, nie chce się nosa z domu wychylać. Jakby już jesień wisiała w powietrzu...
A wiecie, co to znaczy. Zbliża się najbardziej twórczy okres w roku <3 

4 sierpnia 2018

Larysa.

Można by rzecz - Lara. Krótko wówczas i na temat. Jednak nie tym razem. 

Ta dostojna, elegancka i wykwintna dama zasługuje na godne imię. Jakby nie patrzeć, o wybieraniu imion dla sówek powinien powstać oddzielny post, ale to może na za jakiś czas. 

Larysa to maleństwo, które powiększyło moją koralikową, sowią rodzinę. W dalszym ciągu w przeróżnych miejscach szukam kamieni, które mogłyby mi posłużyć do stworzenia kolejnych. Kamienie z karteczką "na sówki" mają swój osobny pojemnik, już całkiem spory. Teraz tylko kilogramy drobnicy, hektolitry herbaty, zapętlona playlista i mogę działać.
A nie, jeszcze emerytura. 

Bez zbędnych słów, proszę rzucić okiem.






P.S. Larysę już jakiś czas temu diabeł ogonem przykrył. Mimo, że wszystkie sówki trzymam w jednej szkatułce, ona postanowiła odlecieć. Wróci, jak tylko zapomnę, że gdzieś przepadła. Nagle przyjdzie oświecenie ;)