25 czerwca 2020

A może by tak znów zniknąć...

Przychodzi moment, w którym stwierdzam, że zaklęcie zmniejszająco–zwiększające (Capacious extremis ) jest tym najbardziej pożądanym tu i teraz. Po części spełniają się w tym worki próżniowe. Trwa pakowanie. 

[w tym wpisie uraczę Was zdjęciami kwiatów, bo maj i czerwiec to prawdziwa bomba kolorów i zapachów <3 ]

Planując urlop, nie sądziłam, że można na tym zadupiu utknąć aż na trzy i pół miesiąca w naprawdę nieciekawym położeniu. Ciężko byłoby mi nawet podsumować, na czym ten czas upłynął. Z pewnością było dużo koralikowania, nowych materiałów i ściegów - najpierw teorii, potem praktyki. Stworzył się w mojej głowie także pewien zamysł działalności związany z parą zdolnych rąk i całkiem żwawym, kreatywnym umysłem, jednak rzeczywistość studzi zapędy i odkłada je na kolejne, bliżej nieokreślone lata. Czytałam książki, oglądałam filmy, siedziałam na działce, słuchałam Halo.Radio, spacerowałam i byłam wśród bliskich mi osób. Reasumując - koronapierdolec nie pozostawił trwałych śladów na mojej wątłej psychice. 

Dziś siedzę na podłodze, porcjuję posiadane dobra na te pożądane i zbędne w życiu emigranta. W głowie mam nadmiar myśli, które studzi muzyka. Piękny to kraj, z którego trzeba wyjeżdżać. Myśl to ciężka, możliwe, że warta rozwinięcia, ale to nie czas i miejsce.

KORALIKI.
Twardy orzech do zgryzienia. Obiektywnie jestem zadowolona z progresu, jaki osiągnęłam w minionym roku. Nadal jednak czuję niedosyt. Stagnacja do mnie nie pasuje. Chcę i mam zamiar się rozwijać. Uczę się, szkolę, sięgam po więcej garściami. Chcę od życia czegoś więcej. 

Postanowiłam zabrać ze sobą część drobnicy, igły i nici, bazy geometryczne, krosno. Biorąc pod uwagę dość ambitne plany na drugą część tego roku, wcisnę gdzieś to biżu w grafik. Skończone 30 lat nobilituje do zdecydowanych
i progresywnych decyzji ;)  Trójka z przodu zapewnia też bóle kostno-stawowe przy szybszym poderwaniu się z wyra, ale to temat na inną gadkę. Dziś pakuję torbę, walizkę i ruszam w dalszą podróż w nieznane.

Wiem już czego chcę w życiu, wiem gdzie i co najważniejsze - z kim. Nie wiedziałam, że mogę mieć takie wsparcie.
Z biegiem czasu z człowieka zmieniam się w coraz większe wzruszenie. Mimo paskudnej i odrzucającej mnie rzeczywistości, głowę wciąż mam pełną marzeń. 

Niech mnie prowadzi.

Dziś dwa linki.
Może i umiem się spakować. Umiem nawlec koraliki. Ale wybrać jeden link?
Niet.

2 czerwca 2020

Klasycznie, geometrycznie.

Ogólnie rzecz biorąc, zamiast pisać posta, mogłabym tu wstawić coś w rodzaju rozprawki, rozważań, przemyśleń na temat "Czy perfekcjonizm to choroba?". Chyba, że możemy z uśmiechem uznać z góry, że dwa tygodnie szycia kolczyków tak, by były idealne i ugłaskały wszystkie kołtuny w mojej głowie, to sytuacja absolutnie normalna, wręcz pożądana :)

Kolczyki są dosyć spore, ich łączna długość to 6cm. Mimo, że do wyplatania użyłam wielu drobnych koralików, nosi się je lekko, nie ściągają ucha w dół. Górna część, to maleńka, trójkątna pchełka (dwustronna) - jest jak poduszka przy uchu! Mocowane na sztyfcie. Długo wahałam się nad czernią - wybrać odcień matowy, czy błyszczący? Patrząc na to, jak pięknie odbija się światło, wiem już, że zdecydowałam dobrze.

Połączenie czerni i złota od tygodni króluje w moich pracach. Biorąc pod uwagę, że koraliki w tych kolorach zakupiłam całkiem niedawno w ilościach hurtowych, nie spodziewajcie się drastycznych rewolucji w nadchodzącym czasie :) Obecnie czekam na wielgaśną paczkę, dojadą do mnie bazy geometryczne i wszystko, na co miałam ochotę, więc będzie się działo! 

Wracając do kolczyków. Miały być eleganckie, miały być dostojne. 
Są. 
Kilka zdjęć poniżej. 






Do następnego!

12 maja 2020

Zatęskniłam za drewnem i farbami... Spójrzcie sami! [dużo zdjęć]

Prowadzenie bloga, strony na fejsbuku czy profilu na instagramie wymaga niezwykłej systematyczności, kreatywności
i umiejętności zarządzania całym tym ustrojstwem - od porządku w swojej twórczości przez obróbki graficzne po budowanie zasięgów. Czy w związku z tym zdziwi kogoś fakt, że znalazłam gigabajty niepublikowanych zdjęć? Mnie to jakoś szczególnie nie zaskoczyło.

Dziś patrzę na zdjęcia szkatułek, świeczników, luster, lamp a nawet trampek - zdobionych w technice decoupage. Na próżno szukać dookoła jakichkolwiek materiałów do malowania i zdobienia. Podobno, jeśli chce się iść do przodu i sięgać po więcej, rozwijać się, trzeba z czegoś zrezygnować. W moim przypadku było to właśnie zamiłowanie do drewna. Rok temu oddałam wszystkie swoje prace na aukcje charytatywne. Zostały zdjęcia, kilka pędzli i farb w kartonie i mnóstwo wspomnień. Pamiętam ostatni egzamin na drugim roku studiów i dzień, w którym dostałam wynik. Malowałam do białego rana, aż zastał mnie świt... Jak w transie, kompletnie straciłam poczucie czasu. Szalona weno, gdzie jesteś dziś? Wena jest. Formy brak ;) 

Mimo, że od stworzenia tych prac minęło kilka lat, chętnie się nimi podzielę. Poniżej cała seria drobnych szkatułek. Gdybym miała powrócić do decoupage'u, podejrzewam, że wciąż dominowałyby motywy kwiatowe. Są niesamowicie wdzięczne, delikatne, a w odpowiedniej oprawie - bardzo kobiece. Zatęskniłam za tym... Może to jeszcze nie koniec tej owocnej współpracy, kto to wie... :)

 






 
 
 

4 maja 2020

...bo kwiat najlepiej prezentuje się w czerni.

..a przynajmniej tak mi się wydaje. Sami przyznajcie, że nie dość, że elegancja, szyk, to jeszcze kolorystyczna klasyka. Ale to też moja nowa faza. Możliwe, że przemawia przeze mnie kryzys wieku lekko pół średniego, ALE to złoto aż się prosi, żeby do czerni dołożyć.

Mogłabym tu opowiedzieć, jak długo koraliki SuperDuo (czarne i w dalszej pracy grafitowe) kurzyły się w pudełkach. Kompletując materiały, raz po raz dorzucałam sobie po paczuszce jakichś innych kształtów koralików, bo przecież na pewno się przydadzą, a jakie to będzie urozmaicenie! I tak leżały przeszło rok. Tak mi urozmaiciły ;)

Ale tak jak w poprzednim wpisie - nadeszła odpowiednia chwila na zajęcie się koronkowym projektem, tak przyszedł czas na SuperDuo. W dwóch odsłonach. Oczywiście, że pierwsza była czarna i skradła mi serce. Na fali zachwytu postanowiłam od razu zająć się drugą parą. Przez chwilę miałam wątpliwości co do koloru maleńkich koralików, ale ten kontrast od razu przypadł mi do gustu. Wzór zaczerpnięty z Pinterestu.

Nie ma co rozwijać się z tematem, zdjęcia wyjaśnią Wam wszystko! Wersja w czerni ze złotem.



Oraz wersja grafitowa... z nieokreślonym odcieniem ;)




Która z tych wersji kolorystycznych jest Waszym faworytem?

Po raz kolejny potwierdza się również pewna prawidłowość. Najlepiej, najprzyjemniej szyje się z Chopinem w słuchawkach.

30 kwietnia 2020

Nowe kolczyki - idealny lek na kryzys twórczy.

Dziś będzie o metrach zużytych nici, dziesiątkach połamanych igieł, niezliczonej ilości bluzgów kierowanych w blat biurka, rozrzuconych koralikach i kończących się nagle materiałach w momencie absolutnie kuriozalnym, ale też o rozczarowaniu, nadziei i planach, poddaniu się i podejmowaniu raz po raz nowych wyzwań. Czyli o tym, jak to jest coś tworzyć. 


Za każdą pracą, za każdą nowością stoi jakaś historia. To, co widzicie na zdjęciach, to końcowy efekt twórczego procesu. Często spotykam się z opinią, że kobitki takie jak ja, to tylko siedzą, dłubią, generalnie taka z nas jednoosobowa hurtownia, taśma produkcyjna. Zwał jak zwał. Potem padają wieczne pytania - a czemu tego nie sprzedać, a czemu takie te kolczyki a nie inne... O pytaniach, jakie często padają powinno się napisać osobny rozdział ;) 

Efekt końcowy to wynik bitwy, jaką staczam w mojej głowie. To nieustanne starcie pomiędzy wizjami/wyobrażeniami
a rzeczywistą mocą. To konfrontacja między szkicami (to za duże słowo) a realnymi możliwościami moich dłoni
i nabytymi do tej pory umiejętnościami. Niejednokrotnie to test cierpliwości, na szczęście mam ogromne zapasy. Gorzej jest z weną. Raz jest, raz jej ni ma. Paradoksalnie nie ma jej zazwyczaj w te dni, kiedy pojawia się możliwość bezkarnego koralikowania od świtu do nocy... Przyzwyczaiłam się. Po prostu, gdy przyjdzie już odpowiedni moment, trzeba wziąć się za robotę i działać. Oczywiście do tego dochodzi czasami gorszy dzień, może głowa boli, może sąsiad ryje w ścianę od 6 rano, a może koraliki za nic nie współpracują... Jak to w życiu, są lepsze i gorsze momenty. Poddawać się jednak nie można!

W ciągu tej nieszczęsnej wirusowej paranoi, dopadł mnie kryzys twórczy. Po prawie dwóch tygodniach bezowocnych prób stworzenia czegokolwiek, poddałam się. Przez chwilę nawet kalkulowałam, czy nie opłacałoby mi się tych wszystkich materiałów pozbyć... Na szczęście przyszedł dobry dzień i dobry moment. Wisi przede mną kilka par eleganckich kolczyków według projektów, które kiedyś wydawały mi się abstrakcją, czymś poza moim zasięgiem. I jak się domyślacie, nic nie daje takiego kopa do działania jak to cudowne, wewnętrzne poczucie sukcesu. Generalnie twórczość jest jak sinusoida albo przejażdżka górską kolejką. Po darciu japy z zachwytu następuje często pytanie - a po co to wszystko? 

Na szczęście, częściej przychodzi mi drzeć japę, z ekscytacją podziwiać w lustrze to, co tak elegancko błyszczy zawieszone na uchu. Najważniejsze, to wciąż iść przed siebie, nie zrażać się porażkami i pamiętać, by wyznaczane cele były realne :) 

Poniżej kolczyki inspirowane pracą, z którą spotkałam się w kopalni pomysłów (Pinterest). No cud miód!
Nic tylko zrobić i nosić! Haha, a takiego! ;p Długo z nimi walczyłam, żeby wyszło idealnie. W końcu cokolwiek robisz, zasada jest prosta. Idealnie, albo wcale.




Jestem z nich bardzo dumna. Jeśli chodzi o kształt, wyszły tak, jak powinny. Do tego ich struktura jest bardzo delikatna, szyte elastyczną nicią - są wiotkie. Bardzo lekkie, delikatne i zwiewne.


Nie inspirowałam się obecnymi czasami, ale tak, przypominają koronkę. Staram się stworzyć podobną parę, może nieco większą, jednak ciężko znaleźć takie połączenie kolorów, które mogłoby z tą parą konkurować. Nie poddaję się, szukam dalej. 
Może to, co dziś wydaje się abstrakcyjne, jutro będzie strzałem w dziesiątkę?

20 kwietnia 2020

Wiosenna porcja kolczyków.

Kiedy jesienne wieczory nieubłaganie stawały się coraz krótsze, a zakupy i spacery planowaliśmy w tych "okienkach", gdy deszcz akurat miał przerwę, w naszych marzeniach widniała wiosna. Wiosna pełna świeżej energii, ciepłych podmuchów wiatru i promieni słońca, które jeszcze nie są w stanie nas ogrzać, ale potrafią zasiać błysk w oku i sprawić, że jest lepiej. 

I te dni nadeszły. Po tygodniach wietrznej chłosty, przemokniętych ubrań i wiecznie zapaćkanych okularów... Można zaczerpnąć ciepłego powietrza, skitrać w szafie jesienną kurtkę i wsunąć na nos ciemne szkła. 

Co prawda daleko mi do stwierdzeń typu "nowy rok, nowa ja" albo "nowe początki na wiosnę". Nie dla mnie takie zabawy, zbyt komfortowo mi z moją mentalnością leniwca. Ciężko jednak nie cieszyć się tym błękitem nieba
i powstrzymać się przed stworzeniem czegoś nowego, wyjątkowego, właśnie na wiosnę. 

 Poniżej dwie pary takich skarbów do szkatułki.

Seledynowe kule oplecione drobnymi koralikami z dodatkiem chwostów z wyplecionymi opaskami.




Drobne, akrylowe różyczki zwieńczają oplecioną drobnymi koralikami ceramiczną łezkę.
Tak, pojawiły się tutaj takie kolczyki, jednak z uwagi na małą wadę, która "wyszła w praniu", przerobiłam je i stały się bardziej funkcjonalne. Całe życie człowiek się uczy ;)




Kolczyki są drobne i subtelne.
Tak bardzo spodobała mi się ta zielono-seledynowa para, że już pracuję nad kolejną w tej technice,
w nieco żywszych kolorach :) 

17 kwietnia 2020

Odrobina szydełkowych błyskotek.

Uszanowanko! :)
Przychodzi takie popołudnie, jak dziś, kiedy wyciągam karty pamięci z aparatów, podłączam dysk i telefon i okazuje się, że... Tak, jestem leniwcem. 

Otóż, moi drodzy, odkopałam spore mega bajty zdjęć, które zrobiłam rok temu (!) na przełomie marca i kwietnia. Oczywiście, że moich prac. Kilkanaście folderów czekających na obróbkę i publikacje. Odwiedzając moje strony czy instagram, ktoś gotów był pomyśleć, że u mnie cisza, że twórcza nicość... Nie, to tylko prokrastynacja w pełni. A potem skleroza. 

Dziś, przy piątku, pokażę Wam kilka bransoletek wykonanych na szydełku. Są to tzw. sznury szydełkowo-koralikowe. To jedna z tych technik, które bardzo wciągają, hipnotyzują... i bransoletki powstają seriami. Na oko, na dzień dzisiejszy, mam ich kilkadziesiąt. 

Poniżej kolekcja wydziergana z nietypowych koralików. Ich fachowa nazwa to HEX, są to maleństwa o przekroju sześciokąta. Mają dość ostre krawędzie, więc nie da się z nimi pracować na dużych prędkościach ;) O kolorach chyba nie muszę nic mówić, wystarczy spojrzeć. Są wyjątkowe!






Moim wciąż niespełnionym marzeniem jest lariat, a więc sznur długości ponad półtora metra. Nie potrafię jednak zdecydować się na kolor, wzór, wykończenie... Na szczęście jestem cierpliwa ;)

Piątek wieczór. 
Zasiadam do koralików, przeglądam kamienie. Mam w sobie potężną potrzebę stworzenia czegoś wyjątkowego. Biorę się za robotę!

I zostawiam tu odrobinę dobrej muzyki.

Dobrego weekendu :)

16 marca 2020

Rękodzieło w czasach zarazy.

Ale nam się to wszystko... Tu wstaw dowolne słowo, które odzwierciedla Twój stosunek do mniejszych lub większych zmian w życiu, jakie trwająca pandemia już odcisnęła. Dzisiejsza rzeczywistość różni się już od tej choćby sprzed tygodnia.
I czeka nas jeszcze wiele zmian... A planowanie czegokolwiek mija się z celem. 

Wiele czynników i widziany z dzisiejszej perspektywy efekt domina sprawił, że obudziłam się dziś w swoim pokoju, w tej błękitnej poświacie, wśród gapiących się na mnie zewsząd sów. Pozornie spontaniczna decyzja o urlopie pozwoliła nam bezpiecznie skitrać się w rodzinnych domach, wśród swoich bliskich. A z najnowszych doniesień wynika, że urlop ten nie ma daty końcowej. Jeśli nic w życiu nie dzieje się przypadkiem, a tak mówią, to czekam cierpliwie. 

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po powrocie do domu było spakowanie 3 sporych kartonów, które miały dotrzeć
w najbliższym czasie do Holandii i umożliwić mi koralikowanie i dzierganie w opcji luksusowej. Innymi słowy - spakowałam wszystkie materiały, zbierane długimi latami. Kilkanaście kilogramów szczęścia. Dziś rozpakuję je i rozłożę z powrotem, próbując jednocześnie odzyskać namiastkę mojej dawnej pracowni, mojej twórczej jaskini. 

Kiedy pakowałam walizkę pod koniec lipca, zabrałam ze sobą tylko niezbędne rzeczy. Przez minione miesiące udowodniłam sobie, że do przeżycia i ostatecznie normalnego życia, nie potrzebuję obstawiać się gratami, dziesiątkami zbędnych pierdółek, kolejnymi ciuchami, które założę raz albo wcale. Te miesiące nauczyły mnie praktycznych rozwiązań
i udowodniły, że nawet zabierając tylko walizkę, zabrałam ze sobą rzeczy zbędne. Wykorzystywałam wiele ekologicznych rozwiązań, recykling czy myśl #zerowaste. Stopniowo udało mi się przejść na korzystanie z kosmetyków nietestowanych na zwierzętach. Ot, nauka płynąca z emigracji. A może z dużej ilości czasu na przemyślenia, kto to wie. I wtedy, po tych miesiącach pewnego rodzaju ascezy, wchodzę do swojego pokoju i... Facepalm. Mam teraz dużo czasu na nawrócenie starego pokoju na dobre tory. Worki na śmieci w gotowości. 

Zestaw szydełek, narzędzia, komplety igieł, kleje, pudełko materiałów i wykonane przez ostatnie miesiące robótki zostały tam daleko... Nie mam pojęcia, na jak długo, czas pokaże. Postaram się wykorzystać te nadchodzące tygodnie na rzeczy, na które nigdy czasu nie było. W końcu przysiądę z drewnem i wypalarką, bo naszkicowane projekty już dawno się zakurzyły. Część robótek jeszcze nie debiutowała w internecie, a ciężko mi opisać tęsknotę za aparatem, którą przeżywałam. Tęskniłam też za książką w papierowej formie. Przez te miesiące dużo czytałam i zachwycał mnie fakt, ile cudownych książek mieści tablet. Ale nie muszę tłumaczyć, że to nie to samo... ;) 


Swoją drogą, co ludzie robią w okresach, kiedy podkreślają, że nie mają czasu na to, co dla nich ważne, albo co sprawia im przyjemność? Sama często używam tego bzdurnego argumentu. Gdzie są więc efekty tych potencjalnie ważniejszych działań? Hmmm. 

Dziś już takiego argumentu nie użyję. Zabieram się za działanie. Czasu mam aż nadto. 

I pamiętajcie, spokój i dystans. Tylko to może nas uratować i nie mam na myśli zachorowania.
Spokój i dystans uratują nas przed ogólnonarodowym pierdolcem :)